Diana mieszkała w sierocińcu, ponieważ jej mama umarła z powodu ciężkiej choroby, a tata zostawił ją w przytułku, bo był w takiej rozpaczy, że nie potrafił zająć się jeszcze dzieckiem, ale obiecał Dianie że kiedyś po nią wróci. Od tej chwili zamieszkała w przytułku i nie miała tam żadnej koleżanki, no oczywiście oprócz Rozalii – wymyślonej przez nią malutkiej wróżki. Bardzo się polubiły, przynajmniej tak uważała Diana. Pewnego letniego dnia sierociniec odwiedziła pewna młoda pani i zapytała, czy nie mają do adopcji jakiejś dziewczynki.
- Oczywiście, mamy – odparła pani Anna.
Starsza pani podeszła do Diany dokładnie się przypatrzyła i zapytała, czy może ją ze sobą wziąć. Pani
Anna oczywiście się zgodziła. Takim wydarzeniem rozpoczęła się przygoda naszej Diany. Pani Sylwia, bo tak miała na imię nowa opiekunka Diany, wyszła razem z dziewczynką poza bramy sierocińca. Od razu, gdy wyszły, Diana rozpoczęła rozmowę.
- Dzień dobry - przywitała się Diana - Mam na imię Diana. I nie wiem czy pani wie, pewnie nie, bo
widzi mnie pani, pierwszy raz… ale do rzeczy - jestem bardzo pomocną i przyjacielską osobą, na pewno pani się przydam. Och jak ja się cieszę, że pani mnie ze sobą wzięła. Wie pani, mieszkam w domu dziecka już chyba sześć lat i nikt nie chciał mnie przyjąć. O, czy to pani powóz? Ma pani pięknego konia i sam powóz też jest przepiękny.
- Nieprawdaż? Piękny jest, dostałam go od swojej matki. - Odpowiedziała wesoło.
Diana i jej opiekunka wsiadły do powozu.
- Myślę, że się polubimy – powiedziała Sylwia – Tylko proszę cię bardzo, mów mi Sylwio, dobrze?
- Oczywiście, Sylwio - powiedziała Diana.
Diana i Sylwia żyły ze sobą w zgodzie, Diana chodziła do szkoły... Sylwia pracowała w domu... Życie toczyło się i toczyło, Sylwia była coraz starsza i starsza, a Diana rosła i coraz bardziej pomagała swojej opiekunce. Pewnego dnia Sylwia poprosiła Dianę, aby nakryła do stołu. Dina miała wtedy 16 lat.
- Sylwio, po obiedzie pójdę się przejść z Sophią, dobrze?
Sophia była jej najlepszą przyjaciółką, spędzały ze sobą każdą wolną chwilę.
- Dobrze, tylko wróć przed ósmą.
Po obiedzie, Diana - tak jak zapowiedziała - poszła na spacer.
- Cześć, Sophio! Miło cię widzieć - przywitała się Diana ze swoją przyjaciółką od serca.
- Witaj, Diano, mi ciebie też. Co ty na to, żebyśmy poszły nad staw pani Mischigen?
- Cudowny pomysł! Ooo i posiedzimy sobie na tej ławeczce, którą postawił twój tata dla nas, gdy byłyśmy małe. - Zaproponowała Diana wesoło.
- Tak z miłą chęcią. To były piękne czasy.
- A pamiętasz jak mój tata uderzył się młotkiem w palce, przewrócił się i sturlał do wody? - zaśmiała się Sophia.
- Tak! Bardzo dobrze to pamiętam – przytknęła ze śmiechem Diana.
Gdy dziewczyny dotarły do stawu pani Lucy Mischigen, zapukały do drzwi i zapytały, czy mogą popatrzeć na staw - oczywiście na swojej ławeczce.
- Och, witajcie. Oczywiście, możecie, przychodźcie, kiedy chcecie – odparła leciwa pani Mischigen.
Diana i Sophia pogawędziły nad stawem pani Mischigen i po około dwóch godzinach chciały wrócić, ale jak zawsze na rozstaju dróg zastało ich pytanie, czy pójść do Diany czy do Sophii, czy może się już ze sobą pożegnać. W końcu zdecydowały, że pójdą do Sophii, bo była godzina wpół do trzeciej i Diana zdążyłaby wrócić do domu. Gdy już doszły do domu Sophii, zastała ich tam niespodzianka.
- Witaj, Sophio! Zorganizowałam dla ciebie urodziny. I jak, podoba ci się? - odezwał się miły głos.
- Tak, pięknie ci wyszło, ale chyba zapomniałaś o jednym.
- Ach, o czym? Bardzo cię przepraszam… starałam się.
- Zapomniałaś, że ja mam urodziny w marcu, a dzisiaj jest...
Och! Co się dzieje? Nagle wszystko znika! Znika Sophia, urodziny, las, kwiaty, domy i... I znika Diana... A po około pięciu sekundach oszołomiona Diana siedzi na swoim łóżku. Och, to znaczy, że przytułek, Sylwia, staw pani Mischigen, Sophia... To wszystko był tylko jeden z licznych snów Diany!
Malina Górny